Brian Aldiss        Cieplarnia

    . 19 .    

   Wziąwszy sobie do serca słowa smardza, Gren zwrócił większą uwagę na krzewy szczudłaków. Pomimo mocno rozbudowanej siatki korzeni same kwiaty były skromne, jakkolwiek nachylając się do słońca, wabiły sercowate motyle. Pod pięcioma jaskrawymi, prostymi płatkami wyrastała nieproporcjonalnie wielka torba nasienna o kształcie sześciobocznego bębna z przypominającymi ukwiały wyrostkami na każdej ścianie.

   Wszystko to obejrzał Gren bez większego zainteresowania. Bardziej sensacyjne było to coś, co się działo z kwiatami po zapyleniu. Yattmur mijała właśnie taki kwiat, kiedy bzyknął koło niej pszczelec i wylądowawszy na słupku, zaczął po nim łazić. Roślina zareagowała gwałtownie na zapylenie. Z dziwnym, przenikliwym dźwiękiem kwiat wraz z bębnem nasiennym wystrzelił ku niebu na rozwijającej się z bębna sprężynie. Przerażona Yattmur wskoczyła w pobliski krzak, Gren za nią. Wyjrzeli ostrożnie, przyglądając się, jak sprężyna odwija się coraz wolniej. W cieple słońca wyprostowała się i zastygła w wysoką tyczkę. Sześcioboczny bęben kołysał się w blasku słońca, hen nad ich głowami.

   Dla ludzi nie istniały cuda roślinnego królestwa. Wszystko, co nie stanowiło dla nich zagrożenia, niewiele ich interesowało. Widzieli już bujające wysoko szczudłaki.

    - Statystyki wykazują, że powodzi ci się lepiej niż twym szefom - powiedziała Piękność i obleciawszy nowy słup, zawróciła. - Niech los Międzyplanetarnego Związku Przewoźników w Bombaju będzie dla was ostrzeżeniem. Stań w obronie swoich praw, dopóki jeszcze je masz.

   Zaledwie o parę krzaków dalej następny szczudłak wystrzelił w powietrze, prostując sztywniejącą tyczkę.

   - Wracajmy - powiedział Gren. - Chodźmy popływać. Zaledwie skończył, smardz zakleszczył go jak w imadle. Gren zachwiał się i stawił opór, lecz przeszyty bólem, runął jak długi na krzaki.

   - Gren! Gren! Co się stało!? - dyszała Yattmur, podbiegając do niego. Złapała go za ramiona.

   - Ja... ja.... ja... - słowa więzły mu w gardle.

   Sina plama wokół jego warg rozlewała się coraz szerzej. Zdrętwiał cały. Smardz karcił go porażeniem systemu nerwowego.

   - Zbyt łagodnie się z tobą obchodziłem, Gren. Jesteś rośliną! Ostrzegałem cię. W przyszłości ja będę częściej rozkazywał, a ty częściej słuchał. Wprawdzie nie oczekuję, że zaczniesz myśleć, ale możesz przynajmniej dokonywać dla mnie obserwacji. Oto jesteśmy u progu odkrycia czegoś cennego na temat tych roślin, a ty idiotycznie odwracasz się plecami. Czy chcesz zgnić na tej skale? Teraz leż spokojnie i patrz albo czekają cię takie same katusze jak ta.

   Gren zwinął się w męczarniach, szorując twarzą po trawiastym gruncie.

   Yattmur podniosła go, nawołując po imieniu, przepełniona litością.

   - To ten czarnoksięski grzyb! - powiedziała, spoglądając z obrzydzeniem na bezlitośnie połyskującą wokół jego szyi krezę. Oczy zaszły jej łzami. - Gren, kochany, chodźmy już. Znowu nadciąga mgła. Musimy wracać do siebie.

   Pokręcił głową. Znów panował nad swoim ciałem, w tej chwili przynajmniej; skurcze ustały, ale trząsł się jak galareta.

   - Smardz sobie życzy, abym tu został - powiedział bezbarwnym tonem. Łzy bezradności stanęły mu w oczach. Ty wracaj do brzunio - brzuchów.

   Podniosła się strapiona. Wykręcała dłonie w bezsilnej złości.

    - Wrócę niedługo.

   Brzunio - brzuchy wymagały opieki. Były zbyt głupie niemal na to, by jeść z własnej inicjatywy, wymagały zachęty. Schodząc ostrożnie ze stoku, Yattmur wyszeptała:

    - O duchy słońca, przegnajcie tego magicznego grzyba okrucieństwa i przebiegłości, zanim zabije mego ukochanego. Na nieszczęście duchy słońca prezentowały się wyjątkowo marnie. Zimny wiatr wiał od wody, niosąc ze sobą mgłę, która przesłoniła światło. W pobliżu wyspy żeglowała góra lodowa; jej skrzypienie i trzaski dały się słyszeć, nawet kiedy zniknęła już we mgle jak widmo.

   Gren leżał bez ruchu, na pół ukryty w krzakach, i patrzył. Piękność unosiła się w górze, ledwo widoczna w gęstniejącej mgle, wykrzykując z przerwami swoje hasła. Trzeci szczudłak wystrzelił z piskiem w niebo. Gren patrzył, jak się prostuje, wolniej od swych poprzedników, gdy zabrakło słońca.

   Kontynent zniknął mu z pola widzenia. Trzepoczący motyl przemknął koło niego bezpowrotnie; pozostał samotny na nie znanej nikomu wyżynie, otoczony przez wszechświat wodnistej ciemności. W dali jęczała góra lodowa, jej skarga niosła się monotonnym echem przez ocean. Gren był sam, odseparowany od swego gatunku przez magicznego smardza, który kiedyś karmił go nadziejami i marzeniami podboju, a teraz wywoływał w nim tylko mdłości. Ale nie widział żadnego sposobu pozbycia się grzyba.

    - O, następny - zauważył smardz, wdzierając się z premedytacją w jego myśli.

   Czwarty szczudłak wyskoczył z pobliskiej skały. Jego pojemnik majaczył nad nimi jak odcięta głowa zawieszona na brudnej ścianie mgły. Powiew schwytał ją i zderzył z sąsiadem. Ukwiałowate wyrostki przylgnęły do siebie, sczepiając na stałe obydwa pojemniki chwiejące się łagodnie na swoich długich łodygach.

   - Ha! - wyrzekł smardz. - Patrz dalej, człowieku, i nie zamartwiaj się. Te kwiaty nie są osobnymi roślinami. Dopiero sześć, ze wspólnym układem korzeniowym, tworzy jedną roślinę. Wyrosły z dobrze nam znanych pełzołapów, sześciopalcych, bulwiastych korzeni. Patrz, to zobaczysz, że dwa pozostałe kwiaty tej właśnie grupy zostaną w krótkim czasie zapylone.

   Coś z podniecenia grzyba udzieliło się Grenowi, rozgrzewając go, kiedy tak leżał skulony wśród zimnych kamieni. Skoro nie mógł robić nic innego, wytrzeszczał oczy i czekał przez wieki całe.

   Wróciła Yattmur; zarzuciła na niego uplecioną przez brzunio - brzuchy matę i legła obok prawie bez słowa. Wreszcie zapylony piąty kwiat szczudłaka znienacka zagrzechotał, wznosząc się. Jego wyprężona tyczka skłoniła się ku jednemu z sąsiadów; zespoliły się i jednocześnie przechyliły do drugiej pary, zwierając się z nią tak, że wiązka czterech tyczek oraz jeden wspólny pojemnik sterczały teraz wysoko nad głowami ludzi.

    - Co to znaczy? - zapytała Yattmur.

   - Zaczekaj - szepnął Gren. Ledwo to powiedział, gdy ostatni już, szósty, zapłodniony bęben podążył do swych braci. Zawisł drżący we mgle w oczekiwaniu na ruch powietrza; dmuchnął wiatr i prawie bezdźwięcznie wszystkie sześć bębnów zbiło się w jeden lity korpus. W powietrznym całunie wyglądało to niby jakieś latające stworzenie.

   - Czy możemy już iść? - spytała Yattmur. Gren dygotał.

   - Każ dziewczynie, żeby przyniosła ci coś do jedzenia zabrzęczał smardz. - Ty musisz tu jeszcze zostać.

   - Masz tutaj zostać na zawsze? - Yattmur była zirytowana przekazaną jej przez Grena wiadomością.

   Pokręcił głową. Sam nie wiedział. Zniecierpliwiona Yattmur zniknęła we mgle. Sporo czasu minęło, nim powróciła, a do tej pory szczudłak posunął się już o krok dalej w swej ewolucji. Mgła się nieco rozstąpiła. Promienie słońca padły na szczudłaka, który rozbłysnął jak odlew z brązu. Jakby zachęcony niewielką dodatkową ciepłotą, szczudłak poruszył jedną ze swoich sześciu tyczek. Odłamał od systemu korzeniowego jej dolny koniec, zamieniając tyczkę w nogę. Tę operację powtórzyła każda z pozostałych nóg. Kiedy ostatnia została uwolniona, szczudłak okręcił się i... - och, widzieli to jak na dłoni - pojemniki nasienne zaczęły schodzić ze wzgórza na szczudłach, powoli, lecz miarowo.

   - Idź za nim - zabrzęczał smardz.

   Dźwignąwszy się na nogi, Gren ruszył za stworzeniem, krocząc równie sztywno jak ono. Yattmur towarzyszyła mu w milczeniu. Żółte urządzenie również, tyle że górą. Szczudłak wybrał przypadkowo ich tradycyjną drogę do plaży Kiedy brzunio - brzuchy ujrzały, jak nadciąga, z piskiem uciekły w krzaki. Niewzruszony szczudłak trzymał kurs - ostrożnie przeszczudłował przez ich obóz i wkroczył na piasek. Tutaj też się nie zatrzymał: wszedł w morze i wkrótce niewiele poza bryłą sześcioczęściowego korpusu wystawało ponad wodę. Brodząc w kierunku wybrzeża, powoli rozpłynął się we mgle. Piękność pogoniła za nim ze swoimi sloganami i powróciła w ciszy.

   - Widzisz! - zagrzmiał smardz, pobrzękując tak donośnie wewnątrz czaszki Grena, że chłopak złapał się za głowę. - Tędy wiedzie nasza droga do wolności, Gren! Szczudłaki wyrastają tutaj, gdzie mają dosyć miejsca dla swojego pełnego rozwoju, po czym wracają na kontynent, aby się wysiać. A skoro te wędrowne rośliny potrafią dotrzeć do brzegu, mogą nas tam zabrać ze sobą.

   Niby - kolana szczudłaka zdawały się nieco pod nim uginać. Powoli, jedna za drugą, poruszał swymi sześcioma nogami, z typową dla roślin długą przerwą po każdym kolejnym kroku, jakby mu długie stawy usztywnił reumatyzm.

   Gren miał duże kłopoty z usadzeniem na nim brzunio - brzuchów. Dla nich wysepka była czymś, czego należało się trzymać za cenę razów; ani im było w głowie zamieniać ją na jakąś wydumaną przyszłą szczęśliwość.

    - Nie możemy tu pozostać, prędzej czy później skończy się żywność - oświadczył Gren trzęsącym się ze strachu przed nim brzucho - ludziom.

   - O mężu Pasterzu, z przyjemnością usłuchamy ciebie, odpowiadając "tak". Kiedy skończy się tu cała żywność, wtedy odejdziemy z tobą przez wodnisty świat na szczudłochodzie. Teraz jemy mnóstwem zębów cudowne jedzenie i nie odchodzimy, dopóki się całe nie skończy.

   - Wtedy będzie za późno. Musimy ruszać teraz, kiedy szczudłaki odchodzą.

   I znowu protesty, walenie się w pośladki, udręka.

   - Czyż kiedykolwiek przedtem widzieliśmy szczudłochody, by szczudłować z nimi, kiedy szczudłochodzą? Gdzież one były wtedy, kiedy my ich nigdy nie widzieliśmy? Okrutny mężu Pasterzu i ty, pani przekładanko, teraz wy, dwoje ludzi bez ogonów, macie ochotę pójść z nimi. My tej ochoty nie mamy. My nie mamy nic przeciw temu, by nigdy nie widzieć tych szczudłochodów szczudłochodzących.

   Gren niedługo ograniczał się do słownej perswazji; za pomocą kija brzunio - brzuchy zostały szybko przekonane o słuszności jego argumentów i metod działania. Sapiących i prychających zapędził pod kępę kwiatów szczudłaka, których pączki dopiero co się otworzyły Kwitły obok siebie na krawędzi opadającego do morza brzegu. Yattmur z Grenem poświęcili nieco czasu na zebranie pod kierunkiem smardza żywności, zawinęli ją w liście i umocowali cierniami do bębnów szczudłaka. Wszystko było przygotowane do podróży

   Czterech brzunio - brzuchów zmuszono do wdrapania się na cztery bębny. Nakazawszy im trzymać się mocno, Gren chodził od jednego do drugiego, przykładając kolejno dłoń do upudrowanego wnętrza kwiatu. Jeden za drugim pojemniki strzelały w powietrze przy akompaniamencie wrzasku kurczowo czepiającego się życia pasażera.

   Tylko z czwartym pojemnikiem coś nie wyszło. Ten właśnie kwiat wychylony był w stronę krawędzi urwiska. Kiedy odwinęła się sprężyna, dodatkowy ciężar bębna zniósł go nieco w bok. Szczudłak przekrzywił się jak struś, któremu złamano szyję, a brzunio - brzuch ryczał i wierzgał zwisającymi w powietrzu nogami.

   - O mamuniu! O brzuniu! Ratuj swego tłustego ślicznego syna! - wołał, ale żadna pomoc nie nadchodziła. Palce puściły. Z deszczem prowiantów wpadł do morza Ikar dla ubogich, protestując do końca. Porwał go prąd. Zobaczyli, jak wartki nurt wsysa jego głowę. Uwolniony od bagażu bęben szczudłaka odbił do góry i uderzając w trzy już wyprostowane, scementował się z nimi w mocną całość.

   - Kolej na nas! - powiedział Gren, odwracając się do Yattmur. Nie odrywała spojrzenia od powierzchni morza. Ujął ją za ramię i popchnął pod dwa nie wystrzelone kwiaty. Nie okazując złości, uwolniła się z jego uścisku.

   - Czy mam cię sprać jak brzunio - brzucha? - zapytał. Nie odwzajemniła uśmiechu. Gren wciąż trzymał swój kij. Kiedy zobaczył, że dalej się nie uśmiecha, ujął go mocniej. Posłusznie wspięła się do wielkiego, zielonego bębna szczudłaka. Ściskając jedną dłonią żyłki liścia, drugą pogmerali w kwiatowych słupkach. W następnej chwili oni również wirowali coraz wyżej w powietrzu. Piękność zataczała wokół nich koła, agitując przeciwko zyskom z kapitałów. Yattmur była przerażona do utraty zmysłów. Padła twarzą między pyłkowe pręciki, dusząc się niemal od zapachu kwiatu, niezdolna do żadnego ruchu. Zakręciło jej się w głowie. Poczuła nieśmiałą dłoń na ramieniu.

    - Jeżeli zgłodniałaś ze strachu, nie jedz kwiatu wstrętnego szczudłaka, ale skosztuj dobrej ryby bez chodzących nóg, którą my, sprytne ludzkie typy, łapiemy w sadzawce!

   Podniosła wzrok na brzunio - brzucha i zobaczyła poruszające się nerwowo wargi, wielkie, łagodne oczy, osad pyłku komicznie rozjaśniający mu włosy. Nie miał za grosz przyzwoitości. Jedną ręką drapał się w kroku, drugą podawał jej rybę. Yattmur wybuchnęła płaczem. Skonsternowany brzunio - brzuch podpełzł bliżej, obejmując ją za ramiona włochatą ręką.

   - Nie czyń rybie za dużo mokrych łez, kiedy ryba nie czyni ci krzywdy - powiedział.

   - To nie dlatego - odparła. - To dlatego, że sprawiliśmy wam, biedakom, tyle kłopotów....

   - O, my biedni brzunio - bracia, całkiem zgubieni! - zaczął, a jego dwaj towarzysze przyłączyli się do lamentu: - To prawda, że okrutnie sprawiliście nam tak wiele kłopotów.

   Gren obserwował łączenie się sześciu pojemników w jedną bryłę. Z niepokojem spoglądał w dół, aby uchwycić pierwsze oznaki odrywania się nóg szczudłaka od korzeni. Żałobne jęki odwróciły jego uwagę. Jego kij wylądował z hałasem na pulchnych ramionach. Pocieszający Yattmur brzunio - brzuch wycofał się z płaczem. Obaj kompani również się odsunęli.

    - Wara od niej! - wrzasnął Gren z wściekłością. Podniósł się na kolana. - Wy, plugawe brzucho - ogony, jeśli jeszcze raz ją tkniecie, zrzucę was na skały.

   Yattmur przypatrywała mu się, pokazując zęby między rozciągniętymi wargami. Nie odezwała się. Nikt się więcej nie odezwał, dopóki wreszcie szczudłak nie drgnął i nie ruszył przed siebie.

   Gren wyczuł u smardza podniecenie pomieszane z triumfem, kiedy długoszczudłe stworzenie zrobiło pierwszy krok. Kolejno ruszyło wszystkimi sześcioma nogami. Przystanęło, nabierając równowagi. Ruszyło ponownie. Zatrzymało się. Po czym podjęło marsz z mniejszym już wahaniem. Powoli zaczęło iść po stoku w dół, ku łagodnej pochyłości plaży, tam gdzie zniknął jego krewniak, gdzie oceaniczny prąd był słabszy. Piękność towarzyszyła im w powietrzu.

   Szczudłak wkroczył w morze z marszu. Niebawem woda skryła mu nogi prawie całkowicie, przelewając się ze wszystkich stron.

   - Wspaniale! - wykrzyknął Gren. - Nareszcie wolni od tej przeklętej wyspy.

   - Nic nam złego nie zrobiła. Nie mieliśmy tam wrogów odparła Yattmur. - Mówiłeś, że chciałbyś tam pozostać.

   - Nie mogliśmy zostać tam na zawsze. - Nadąwszy się, powtórzył jej dokładnie to, co powiedział brzunio - brzuchom. - Twój magiczny grzyb jest za elokwentny - stwierdziła Yattmur. - Myśli tylko, jak by tu wszystkich wykorzystać: brzunio - brzuchy, ciebie, mnie, szczudłaki. Ale szczudłaki nie zostały stworzone dla niego. Nie dla niego znalazły się na wyspie. Były na długo przed naszym przyjściem. Wyrosły dla samych siebie, Gren. I nie dla nas wędrują teraz do brzegu, lecz dla siebie. Siedzimy sobie na jednym z nich, myśląc, jacy to jesteśmy sprytni. A jak to jest z tym naszym sprytem? Te nieszczęsne rybo - brzuchacze uważają siebie za sprytne, a dla nas są głupawe. To może my jesteśmy głupi?

   Nie słyszał, żeby kiedykolwiek tak przemawiała. Gapił się na nią, nie wiedząc, co odpowiedzieć, dopóki rozdrażnienie nie ułatwiło mu zadania.

   - Nienawidzisz mnie, Yattmur, inaczej byś tak nie mówiła. Czy ci coś złego zrobiłem? Czyż nie kocham cię i nie osłaniam? My wiemy, że brzunio - brzuchy to półgłówki, a skoro różnimy się od nich, nie możemy być głupcami. Mówisz to, żeby mnie dotknąć.

   Yattmur zignorowała te wszystkie nie związane z meritum sprawy uwagi. Ciągnęła posępnie, jakby Gren nic nie powiedział:

   - Jedziemy na tym szczudłaku, nie wiedząc, dokąd on podąża. Bierzemy jego życzenie za własne.

   - Idzie na kontynent, to jasne - rzekł Gren ze złością.

   - Czyżby? Może byś tak rozejrzał się wokół siebie? Zrobiła ręką gest, za którym Gren podążył wzrokiem.

   Kontynent był widoczny; ku niemu wyruszali. Po czym szczudłak natrafił na podwodny prąd i posuwał się teraz dokładnie w przeciwną stronę, równolegle do wybrzeża. Przez długi czas Gren spoglądał ze złością, aż wreszcie niepodobna było wątpić w to, co się dzieje.

    - Jesteś zadowolona! - zasyczał.

   Yattmur nie odpowiedziała. Schyliwszy się, zanurzyła dłoń w wodzie, ale szybko ją wyciągnęła. Prąd, w który wkroczył szczudłak, był zimny, a oni posuwali się do jego źródła. Coś z tego chłodu przeniknęło do jej serca.

następny